środa, 27 marca 2019

Wreszcie normalne Widoki Motławy.

Poprzedni post to dwie cyfrowe panoramy, których składanie na nowo opanowałem. Ale czuję wobec siebie niesmak - jako można było odejść od szlachetnych technik analogowych na rzecz postmilitarnej pikselozy? Na chwilę zwyciężyła we mnie chęć dokumentowania - i tak to czynię, ale przynajmniej nie obciążam świata koniecznością oglądania tego.
    W ramach zadośćuczynienia za grzech i gwałt na własnej duszy i przekonaniach ujawniam kolejne odbitki litowe o wyjątkowym charakterze. Mianowicie w przeciwieństwie do pikselozy są one niepowtarzalne. Unikaty owe trafiają niekiedy do ludzi (kryptoreklama!!!), a mi pozostają - o ironio - tylko ich cyfrowe reprodukcje lub kolejne odbitki, różniące się jednak szczegółami.
    Tutaj w procesie tworzenia brał udział Nikon FE z ok. 1976 roku i znakomity Nikkor 1,4/50 z pomarańczowym sowieckim filtrem pomarańczowym o krotności 2,8. Kończą mi się przeterminowane filmy, więc tym razem założyłem nowego Rollei Superpana 200 na idealnie przezroczystym i równym po wysuszeniu podłożu poliestrowym. Wywołałem go w kodakowskim HC-110, który lubię ze względu na łatwość przygotowania - przed wlaniem do koreksu miesza się żółtawego galareta z wodą w proporcji 1:63. Po zakończeniu wywoływania kąpiel tę wylewa się do kanalizacji. Dla tych, którzy pragną unicestwić mnie za zanieczyszczanie środowiska mam złą wiadomość - składniki są absolutnie nietoksyczne.
    Same unikalne i niepowtarzalne odbitki formatu 27 x 40 cm wywołałem w samodzielnie składanym ORWO 70. Proces trwa około kilkunastu minut, zależnie od stężenia roztworu roboczego oraz jego temperatury. Jeżeli wszystko poszło dobrze, to odbitka jest gotowa po około 48 godzinach. Najwięcej czasu zajmuje tutaj prostowanie pod prasą składającą się z dwóch grubych i ciężkich płyt mdf do blatów kuchennych.
    Widoki Motławy powstały w pierwszej połowie marca 2019 roku. Teraz czekam na lepsze światło i na chmury, by kontynuować akty tworzenia.


2 pass lith. Ponowne wołanie w licie po odbieleniu.

Odejście od codzienności czy do niej powrót? Widoki Motławy 24 marca 2019.

Długo, długo nie publikowałem zdjęć cyfrowych, z lekka dystansując się artystycznie od zimnej wojskowej technologii opracowywanej od lat sześćdziesiątych. Oczywiście do głowy mi nie przychodzi kontestowanie osiągnięć innych zwolenników matryc o wysokiej rozdzielczości. Nadal jednak moja dusza woli powolny proces wyłaniania się obrazu utajonego z powierzchni papieru światłoczułego, moczonego w fizycznie obecnych - temperatura, zapachy i doznania z tym związane - kąpielach zawierających znane od prawie dwóch stuleci chemikalia.
    Od czasu do czasu należy jednak pozwolić sobie na mały skok w boczek. Zmusiłem się więc do poczytania na formach internetowych i po kilku próbach doszedłem do wyniku, który mnie zadowala. Uznałem, że składana cyfrowo panorama jest na tyle interesująca dla przyszłego odbiorcy, że można ją od czasu do czasu pokazać. Niniejszym to czynię.
    Pokazane niżej dwie panoramy to uzupełnienie cyklu Widoków Motławy, które zacząłem klepać pod koniec lat osiemdziesiątych. W ostatnich czterech latach sytuacja na Wyspie Spichrzów zaczęła zmieniać się w tempie błyskawicznym - jest wielu krytyków zastosowanych tam rozwiązań, ja jednak uznaję, że od strony czysto architektonicznej jest to niezłe i miłe dla oka. Oczywiście w kilku miejscach przesadzono z ilością wylanego betonu, ale developerka jest tutaj bezwzględna - trzeba wykorzystać każdy metr kwadratowy drogiej powierzchni. Z drugiej strony, w średniowieczu czy w okresie nowożytnym było jeszcze ciaśniej, a na pewno brudniej i na samej Wyspie mniej elegancko.
Stany z 24 marca 2019 roku.


czwartek, 21 marca 2019

Widoki Motławy. Nowe odbitki ze starego papieru ORWO BBN 111.

Rozrzewniają mnie robione na chybcika tłumaczenia różnych angielskojęzycznych tekstów, gdzie słowo "print" oznaczające w fotografii analogowej "odbitkę" coraz częściej tłumaczy się jako "wydruk" - poprawnie tak jest jedynie w przypadku fotografii cyfrowej i faktycznego wydruku z drukarki.
Ja jednak zrobiłem kolejne odbitki w mokrej ciemni pod powiększalnikiem. Jedna z nich była wywoływana wyjątkowo długo, jako że wywoływacz padał, schładzał się z początkowych 27 do ok. 23 stopni C, co istotnie przedłuża czas obróbki.
Zostawiłem więc odbitkę w kuwecie, przykryłem kartonem, by nic się przypadkiem nie zaświetliło, i poszedłem zrobić sobie herbatę. Po wypiciu wróciłem do ciemni i obserwowałem proces wywoływania przez następny kwadrans - a była to piąta ODBITKA obrabiana w tym samym roztworze, który potem wylałem.
Tym razem używałem fabrycznego wywoływacza Moersch Easy Lith, jako że lepiej oddziałuje on na stare papiery ORWO (tutaj BBN 111) produkcji byłego NRD.


wtorek, 19 marca 2019

Czary ze starego papieru ORWO. Widoki Motławy 24.02.2019.

Od czasu do czasu stosuję rozmaite kombinacje aparatów/filmów/wywoływaczy/papierów fotograficznych/wywoływaczy do tychże.
W dawnych, na szczęście minionych czasach - chociaż trochę niedobitych politruków jeszcze by się znalazło, lecz uzbrójmy się w cierpliwość - kupowało się to, co było, nie zawsze licząc się z pieniędzmi. W realnym socjalizmie, szczególnie peerelowskim, brakowało wszystkiego. No więc jak rzucili papier fotograficzny czarno-biały produkcji NRD, to kupowało się się rolę do obróbki prawie przemysłowej o szerokości 1 metra, a potem cięło piłą ręczną przy świetle czerwonym - nomen omen.
Wiele z tych skarbów latami zalegało piwnice, no bo przecież od razu nie sposób było wszystko przerobić.
Trochę tych cudów - np. bromek potasu, hydrochinon w ilościach nie do przerobienia przynajmniej za żywota mego, czy papier BBN 111 - trafiło do moich rąk dzięki dobrej woli Sławka Fiebiga.
Kombinacja ciekawa, ale lit dużo zniesie. Kamera to ciężki klamot TLR Mamiya C330f, za to z cudowną optyką wzorowaną na przedwojennych konstrukcjach niemieckich. Film to całkiem współczesny Ilford HP 5 Plus wołany w nie przeterminowanym (jeszcze) HC-110. No i wreszcie papier barytowy ORWO BBN 111 moczony w moim własnym, w ciemni składanym ORWO 70 (receptura wg Ilińskiego, Materiały fotograficzne czarnobiałe, Warszawa 1976). Bromek potasu sprzed czterech dekad, reszta świeża, produkcji polskiej chemii. Przynajmniej to nam zostało.



poniedziałek, 11 marca 2019

Formy. Litowane.

Pomimo tego, że w pewnym momencie uznałem, iż panuję nad materią, to znaczy, że jestem w stanie prewizualizować czyli antycypować sobie wygląd końcowy odbitki litowej, to i tak nic nie jest tutaj do końca pewne.
Przykładem niechaj będą powtórki dosyć starych bo liczących sobie ponad dekadę średnioformatowych błon zwojowych 120, załadowanych onegdaj odpowiednio do prostego plastykowego Lubitela 166 B z trójsoczewkowym obiektywem 4,5/75 mm i do złożonego mechanicznie i niezmiernie precyzyjnego Rolleiflexa T z Tessarem 3,5/75. To ostatnie urządzenie to przykład niemieckiej myśli technicznej z lat trzydziestych, aczkolwiek nieco zmodernizowanej po wojnie. Dodatek funkcji wielokrotnej ekspozycji umożliwił mi spore pole manewru. Niewymienna optyka w niczym nie przeszkadza, jako że i tak ogromną większość moich zdjęć wykonuję standardową dla danego formatu ogniskową.
Podane niżej reprodukcje dwóch odbitek pochodzą z okresu, kiedy z dwóch nałożonych na siebie ekspozycji starałem się uzyskać jakąś formę geometryczną, przy czym sporą rolę odgrywał tutaj nowo powstały symetryczny układ lub forma uzyskana najpierw na błonie, a potem na papierze.
Postanowiłem odświeżyć sobie nie tylko wspomnienia - wyjazd do Broniszowa ze Sławkiem Fiebigiem czy wspólny spacer z GTFem po Dolnym Mieście, znacznie wtedy zaniedbanym, ale i zobaczyć, co ujawni się na nowym papierze fotograficznym przy zastosowaniu powoli pracującego ORWO 70, który pozwala na wydobycie praktycznie wszystkich detali w światłach i w cieniach, przy równoczesnym zachowaniu sporego kontrastu i ciepłych barw charakterystycznych dla obróbki litowej.
Pierwsza odbitka wywołała się całkiem pięknie. W drugim przypadku, przy zachowaniu identycznych parametrów, wywoływanie zatrzymało się nagle i niespodziewanie po ok. 20 minutach.  Dolałem nieco świeżej chemii, proces ruszył dalej, ale w cieniach porobiły się dziwne różnice tonalne - nie udało mi się tego powtórzyć. Jeżeli dojdzie do powtórki z Broniszowa, to odbitka na pewno wyjdzie inaczej, co nie znaczy, że gorzej.
ul. Łąkowa. Lubitel 166 B. ORWO NP 20 wołane w starym R-09, papier Fomatone MG 132.

Zamek w Broniszowie. Rolleiflex T. Kodak TRI-X wołany w HC-110. Papier Fomatone MG 532.

niedziela, 10 marca 2019

Ora et labora.

Nie, moi drodzy, nie o ciężką orkę tutaj chodzi, tylko o wymodlony efekt końcowy, taki żeby były ładne światła oraz cienie. I żeby nie przypominało to zwykłej sepii, ale przecież każdy znający się nieco na chemii fotograficznej zauważy od razu, że inne są tutaj barwy i tonalność. W światłach jakieś barwy łososiowo-żółte, cienie brązowe albo zielonobrunatne, zależnie od proporcji zestawu roboczego, jego temperatury oraz czasu naświetlania.
Bez większego żalu rozstałem się z papierem Fomatone MG 532 II, który Czesi przestali produkować. Znacznie bardziej podoba mi się kolorystyka matowej Fomy 132 lub błyszczącej 131 (ale suszonej na zimno). Światła są tutaj cieplejsze, wpadające niekiedy w żółcie lub nawet lekko spłowiałe oranże, a i cienie chyba bardziej sympatyczne dla oka.
Skończył mi się wywoływacz litowy ORWO 70, więc wyciągnąłem z szuflady słoiki ze składnikami, wagę, termometr, i resztę śmietnika potrzebnego do mieszania i rozlewania.
Uzyskałem dwa półlitrowej pojemności plastykowe słoiczki, których zawartość pozwoli mi na zrobienie kilkunastu odbitek formatu wystawowego. Zacznę za jakieś dwa tygodnie, kiedy chemia przegryzie się i zacznie optymalnie pracować.
Tors. Zamek w Broniszowie. Rolleiflex T. Papier Fomatone MG 532 II w ORWO 70 o temperaturze 24 st. C.

Stężone roztwory przygotowuje się przez ok. 15 minut. Wystarczy na 15-20 odbitek, zależnie od przyjętej metody.

Z tyłu pojemniki ze składnikami - wszystkie można dostać przez internet.

Pierwsze trzy od lewej - składniki do koncentratu "A". Po prawej jeden składnik dla koncentratu "B". Miesza się ze sobą i z wodą zasadniczo w równych proporcjach bezpośrednio przed użyciem. A potem do kibla.

niedziela, 3 marca 2019

Wieloświaty. Finisaż wystawy w bibliotece na Żabiance 1 marca 2019.

Pierwszy finisaż za mną. Dość podobny do wernisażu, poza samą nazwą. No i jeszcze zdjęcia już dawno obejrzane. Tym razem zrobiłem mieszankę z około dziesięciu lat. Kilka zdjęć sprzed ponad dekady z Oliwy, kiedy nie było problemem zrobienie ładnej odbitki litowej, bo Foma nie popsuła oblewu swoich papierów ciepłotonowych. Z drugiej strony dobrze, bo zmusiło mnie to do samodzielnego składania wywoływaczy, które w miarę dobrze współpracują z nową emulsją - jako że warstwa emulsyjna to też po angielsku "film", więc tym razem mamy prawdziwy czeski film.
     Jaka to różnica można było zobaczyć porównując zdjęcia oliwskie z kwadratowymi odbitkami z zeszłorocznej Miśni.
     Pojawiające się niekiedy na wywoływanym obrazie plamy i dziwne artefakty sprawiają, że wynik jest zupełnie nieprzewidywalny.
     Teraz eksperymentuję z różnymi proporcjami chemii i wody, temperaturą roztworu roboczego oraz czasem naświetlania. Ale do złotego środka daleko; niemniej jednak efekty są interesujące od strony czysto plastycznej. Szkoda tylko, że nie zawsze da się tym kierować. Wczoraj przy identycznych proporcjach składników wywoływacza, bardzo zbliżonej temperaturze, takim samym czasie naświetlania i papierze z tego samego opakowania uzyskałem miłe dla oka ciepłobrązowe barwy w cieniach. Zaś dzisiaj wszystko poszło w odcienie zielonobrunatne.
     Dla odprężenia i bardziej powtarzalnych/przewidywalnych wyników wrócę na czas jakiś do starych papierów ORWO i FORTE sprzed czterdzietu lat.
    Wystawa zawisła dzięki zaproszeniu i pomocy Kierownik WiMBP nr 26 - Beaty Dłutkowskiej.
    Poniżej fotoreportaż z mojego finisażu dzięki uprzejmości Jacka Sadłowskiego.