czwartek, 28 grudnia 2017

Dylemata obrazowania litowego.

Pijąc duże ilości gorzały na studenckich imprezach w latach 80-tych często rozważaliśmy ówczesny dylemat inteligencki - mieć czy być? Obecnie większość ludzkości pragnie po prostu mieć, pogrążając się w kolejne kredyty i harując na banki, zamiast na siebie.
Nie odczuwam szczególnie silnej potrzeby, by mieć za wszelką cenę Leicę, Hasselblada czy nowy błyszczący samochód. Generalnie to, co posiadam, w zupełności mi wystarcza przynajmniej tak długo, dopóki jestem w stanie generować jakąś twórczość, działając na otoczenie produktami swojej wyobraźni przedstawionymi na papierze fotograficznym.
Tutaj jednak pojawia się nieco zmodyfikowany i znacznie uproszczony dylemat, polegający na odwiecznym wysoce artystycznym sporze między formą a treścią.
O treści mówiłem już i pisałem tak wiele razy, że nie chce mi się tego powtarzać. Ale pozostaje forma, nad którą mogę zapanować korzystając ze stopniowo rozbudowywanych środków chemiczno-technicznych.
No i pojawia się kolejny dylemat: lith czy 2nd pass lith? Zostawić odbitkę po pierwszym wołaniu taką, jaka jest, czy odbielać i wołać ponownie? Który efekt plastyczny jest bardziej satysfakcjonujący i mocniej działa na odbiorcę?
Jajko na miękko czy jajecznica? Zaś jajek na twardo nie lubię.

Ratusz w Zamościu, sierpień 2017. Podwójna ekspozycja na papierze Fomatone MG 132, wywoływacz Moersch Easy Lith.

To samo, ale nie tak samo. Odbitka litowa na papierze ORWO BN 111 przeterminowanym w 1986 r., uzyskanym dzięki uprzejmości Wojtka Junga. Dzięki Ci wielkie!

Lit na Fomatone MG 132, pierwsze wołanie.

Ta sama klatka negatywu litowana, odbielana i wołana ponownie w bardzo mocno rozcieńczonym wywoływaczu litowym. Najgłębsze cienie zmieniają kolor na ceglasty, reszta uzyskuje odcienie ciepłych szarości.

środa, 27 grudnia 2017

Nieco luźnych dywagacji o sztuce litu.

Coraz mniej interesuje mnie dokumentowanie rzeczywistości, mimo wielu wspaniałych fotografii, których zrobiono już miliony, a jeszcze więcej zapewne powstanie. Zapewne wynika to z podświadomego dążenia do bycia oryginalnym - inna sprawa, czy zamiar taki się udaje.
Zdaje mi się, że moje fotografie są rozpoznawalne, a to już połowa sukcesu.

Co pewien czas staram się przejść kolejny etap w mojej fotograficznej peregrynacji. Jakiś czas temu wpadłem na pomysł, by zacząć odchodzić od kupowanej chemii, a zamiast tego zacząć bawić się w samodzielne jej składanie. Na pierwszy ogień poszły wywoływacze litowe, jako że sieci i w dawniejszej literaturze można znaleźć sporo sprawdzonych przepisów. Zwłaszcza jeden wywoływacz znalazł moje uznanie - starożytna ilfordowska receptura ID-13, w skład której wchodzą cztery odczynniki, powszechnie dostępne w sprzedaży wysyłkowej; cena również odgrywa tutaj rolę. Potem zacząłem lekko modyfikować proporcję, otrzymując nieco inne odcienie świateł (ORWO 70 z większą ilością bromku potasu).

Teraz dysponuję więc chemią kupowaną (jeszcze) oraz składaną samodzielnie. Można to ze sobą mieszać w różnych proporcjach, co inspiruje do dalszych poszukiwań. Jedyne, czego brakuje, to czas.
Ul. Mariacka. Podwójna ekspozycja na nowym papierze Fomatone MG 132. 1 wołanie w samoróbce ID-13, następnie odbielanie, ponowne wołanie w fabrycznym Moersch Easy lith z dodatkiem ORWO 70.

Katedra w Oliwie. Podwójna ekspozycja na Fomatone MG 132 produkcji sprzed 2009, która była lepsza jakościowo dla litowników. Odbielanie, ponowne wołanie w mieszaninie jak wyżej. Bardzo silnie raduje mnie uzyskana wielobarwność, a zwłaszcza ceglaste cienie na papierze z definicji monochromatycznym.

sobota, 2 grudnia 2017

"Odloty. Odmienne stany" w WL4 dnia 1 grudnia 2017

Wystawiliśmy się wraz z koleżanką Krystyną Kahsin i jej malarstwem. Ja tradycyjnie pokazałem lity barytowe, część nieco odgrzana, część zupełnie nowa.
Galeria i całe miejsce sztuki zniknie po 31 grudnia, ustępując miejsca jedynie słusznemu developerowi, który postawi w miejsce w miarę dobrze zachowanych stuletnich przeszło domów z klimatem kilka nowoczesnych klocków z jedynie słuszną ceną za metr kwadratowy.
Jednak na razie jest tam sztuka, klimat, goście dopisali, trochę obrazów i fotografii zawisło i pokazało się światu - chociaż na krótko.











niedziela, 26 listopada 2017

Radość z odzyskanego śmietnika.....

Moje zdjęcia nie mają nic wspólnego z twórczością Kadena-Bandrowskiego, lecz w pewnym sensie coś w tym jest - przeterminowany o ponad dekadę papier AGFA MCP 310 okazał się wyśmienicie pracować w zrobionym niecałe dwa tygodnie temu wywoływaczu litowym ID-13.

Również przeterminowany i od dawna nie produkowany film POLYPAN 50 pięknie woła się w mającym prawie 20 lat kodakowskim HC-110. Wolę go od agfowskiego Rodinala, gdyż daje mniejsze ziarno, i potrafi więcej wyciągnąć z emulsji. Robiliśmy kiedyś testy z kolegą Piotrem Zabłockim, i okazało się, że ten sam motyw na takich samych negatywach jest nieco mniej ziarnisty i posiada więcej szczegółów po wywołaniu w Kodaku.

Niestety, zawartość litrowej flachy zbliża się powoli do końca, i tutaj pojawia się dylemat: kupić nową, czy złożyć coś samemu? Przepisów na dobre wywoływacze jest w starej literaturze i w sieci wielkie mnóstwo, ale mam jeszcze trochę czasu, zanim w butelce nie dojrzę dna. A może pójść śladem mistrza Bułhaka (swoją drogą, konserwatysta był z niego potworny, zatrzymał rozwój polskiej fotografii artystycznej o dobre kilkadziesiąt lat swoim autorytetem i niedopuszczaniem do głosu innych - za wyjątkiem piktorialistów rzecz jasna), i zestawić sobie wywoływacz pirogalusowy? Tylko że podobno brudzi niesamowicie. Może D-76 albo polski Hydrofen? Zobaczymy.

Na razie cieszę się brązami na litowych odbitkach. Szkoda tylko, że nie mam już dużego formatu, został mi tylko 24 x 30 cm. Od biedy też można pokazać na wystawie.







poniedziałek, 20 listopada 2017

Litu litu. Tuptam dalej.

Stary aparat (Nikon F3), stary obiektyw (Nikkor 2/50 z żółtym sowieckim filtrem 1,4-krotnym), stary film (Polypan 50 ASA), stary Gdańsk, stary...ehm, umh, khe khe.
Wywoływacz litowy ID-13 z fabrycznie  nowych odczynników. Ostatnio znalazłem w piwnicy stare, więc spróbuję pomieszać to następnym razem.
Papier nowy, zasadniczo nie pomyślany jako nadający się do litu - obydwa papiery z próbek produkcji Fomy dostarczonych wraz z ostatnią przesyłką barytu do litu.
Nie bardzo wiedziałem, co robić z tymi próbkami, więc wrzuciłem do litu po naświetleniu takim trochę na wyczucie, bez robienia próbek. Fomaspeed twardy znacznie bardziej mi się podoba. Odbitka jest bardzo ciepła, obraz składa się z malusieńkich kropeczek, jest mocno graficzny jak dla mnie, odnosi się wrażenie retro. Zdjęcie wygląda po prostu elegancko i jakoś inaczej, odmiennie od wyciumcianych pikselowych, i zupełnie inaczej od tradycyjnych odbitek czarnobiałych.
Multigrade na lekko różowawe światła, brunatnoczarne cienie, ale nie jest taki elegancki, jak jego stałogradacyjny poprzednik. Dużo zależy tutaj od negatywu. Mój Polypan wołany w HC-110 (1:63) jest niezbyt mocno kryty, po prostu lepiej wyszedł na twardym papierze niż na multigradzie naświetlanym bez żadnego filtra. Multigrade'a trzeba świecić krócej. Wtedy w licie światła będą jaśniejsze. Następnym razem.

Kanał Motławy 12.11.2017. Dzień deszczowy i ponury. Papier Fomaspeed C312 Hard Matt.

Kanał Motławy, dzień ten sam, następna klatka. Fomaspeed Variant 311 Multigrade Glossy.

sobota, 18 listopada 2017

Litu litu. Nowy etap.

Od jakiegoś czasu nosiłem się z myślą, by złożyć samodzielnie wywoływacz litowy, jako że ceny gotowych zestawów rosną szybciej, niż ceny jajek czy masła, o paliwie nie wspominając. Dość powiedzieć, że cena skądinąd bardzo dobrego zestawu do litu znanej firmy podskoczyła w ciągu 2 lat o około 50%, co jest dość irytujące, przynajmniej dla mającego węża w kieszeni autora tego bloga.

Tak więc poszukałem sobie w starej literaturze oraz w internecie i znalazłem, że najlepszym rozwiązaniem będzie prosty, bo czteroskładnikowy wywoływacz Ilforda ID-13. Zamówione odczynniki oraz waga jubilerska do ich odważania nadeszły w ciągu dwóch dni - chwała sprzedawcom! Ja zaś z bijącym sercem, lekko podduszony przez maskę przeciwpyłową i mało widzący przez okulary ochronne zabrałem się do składania magicznej chemii. Poszło dość szybko.

Jako że nie miałem chęci dłużej czekać, rozrobiłem pierwszy roztwór roboczy w dość ciepłej wodzie (ok. 37 stopni C.), naświetliłem paski testowe i zacząłem je wołać. Byłem pod dużym wrażeniem. W przeciwieństwie do wywoływacza konfekcjonowanego ten "mój" zaczął działać bardzo szybko: pierwsze zarysy obrazu wyskoczyły po kilkudziesięciu sekundach, a nie najwcześniej po 2-3 minutach. Po kilku próbach z różnymi gatunkami papieru dolałem prawie litr wody, i zacząłem naświetlać i wołać ponownie.

Okazało się, że kolory są znacznie bardziej przyjemne dla oka, jedyna wykonana podczas testowania cała odbitka posiada przyjemne dla oka ciepłe światła i ciemnobrunatozielone cienie.
Jedyna wada tego wywoływacza to krótkotrwałość jego działania. Gdy jednak spowalnia swoje działanie, można dolać nieco gorącej wody, zabełtać, i wołanie trwa jeszcze przez czas wystarczający na pojawienie się obrazu utajonego.

Poniżej zdjęcie na papierze AGFA MCP 310 RC glossy (jest tak stary, że nadaje się wyłącznie do litu, w procesie tradycyjnym biele byłyby szare - siadły mu wybielacze optyczne).

Wywoływacz ID-13 wg receptury Ilforda:
Składnik A:
750 ml wody destylowanej/zdemineralizowanej o temperaturze ok. 20 stroni C, czyli takiej jaka jest
25 g hydrochinonu (jest m.in. składnikiem kosmetyków wybielających i usuwających plamy na skórze)
25 g pirosiarczynu potasu
25 g bromku potasu
To wszystko mieszać po kolei wg powyższej listy. Dolać wody do 1 litra, do flachy plastykowej i zakręcić.

Składnik B:
750 ml wody j.w.
50 g wodorotlenku potasu (podstawowy składnik kreta do przetykania rur, silnie żrący, trzeba uważać na oczy i drogi oddechowe - może poparzyć).
Wymieszać z wodą, uzupełnić jak wyżej, do flachy.

Roztwór roboczy dla osiągnięcia efektu jak niżej: 100 ml A + 100 ml B + 100 ml Old Brown (stary wywoływacz litowy, już zużyty i niepracujący, służy do zmniejszenia kontrastu), woda 1800 ml o temp. ok. 35 stopni C. Naświetlić odbitkę, wywołać pilnując wyglądu obrazu - trzeba przerwać tuż przed osiągnięciem optymalnego według nas kontrastu. Następnie do szybko działającego przerywacza, czyli wody z octem, dalsza obróbka jak przy zwyczajnych odbitkach czarnobiałych.
Efekt zabawy widoczny poniżej.


piątek, 17 listopada 2017

180 stopni.

Na wernisażu w Domu Uphagena pozwoliłem sobie zademonstrować, iż jedną z postaci niejednoznaczności w mojej fotografii jest dowolność - prawie pełna - jej eksponowania.
Zdjęcia dzięki uprzejmości Jacka Sadłowskiego GTF.


Tak mi bardziej odpowiada, lecz wszystko jest względne.

wtorek, 7 listopada 2017

Jak wisieć, to tylko w dobrym Towarzystwie.

W tym przypadku w Gdańskim Towarzystwie Fotograficznym na wystawie jubileuszowej jego 70-lecia. Miejsce też dobre - Dom Uphagena, oddział Muzeum Historycznego Miasta Gdańska na Długiej. Cieszę się, że daję zdjęcie, jestem też zadowolony, że udało mi się wysuszyć odbitkę litową i barytową na prosto, bez pofałdowań.
Jest to część ze stale powiększającego się cyklu "The Holy Cities", zainspirowanego określeniem znalezionym na forum internetowym.
Jednak po ostatnich odkryciach prasowych zastanawiam, czy określenie "święte miasto" w stosunku do Gdańska nie jest jednak nieco na wyrost. Ale na pewno znajdzie się tutaj dziesięciu sprawiedliwych, więc przy nim pozostanę.
Raduje mnie również, że cykl wygląda najlepiej na najtańszej błonie kinematograficznej ciętej z metra, film o czułości 50 ASA, na nie dającym się rozerwać podłożu poliestrowym, że sporym ziarnem, pięknie jednak wyglądającym w licie.
Wreszcie fajne jest to, że chyba wyczuwam powoli, jak zachowuje się wielce kapryśny papier Fomy, który nie lubi zbyt długiego moczenia w wywoływaczu. Trzeba więc dobrać właściwe jego proporcje, temperaturę roztworu, i wiążący się ściśle z długością naświetlania czas wywoływania. Im krócej, tym lepiej.
"The Holy City of Gdańsk" po lewej, na prawo solaryzacja z lat 80-tych, jak sądzę.

Po lewej zaś piękny wydruk na ładnym papierze.

Jest nieźle, mogę robić kolejne odbitki na następną wystawę, a to już niedługo!

czwartek, 2 listopada 2017

Korzenie. ORWO i Exakta.

Nie wiem, czy dobrze jest nazwać to powrotem do korzeni. Faktem jest, że miło wspominam czasy, kiedy moim najbardziej zaawansowanym sprzętem była starożytna już w 1990 ro. DDR-owska Exakta VX 1000 z obiektywem Pancolar 2,0/50, zaś materiały odwracalne to również wschodnioniemieckie ORWOCHROM, oparte na technologii AGFA opracowanej jeszcze w latach trzydziestych.
Korzystałem ze światłomierza zewnętrznego, co uważano już wtedy za anachronizm (czynię to do tej pory, aczkolwiek sprzęt jest nieco lepszy).
Zdjęcia z Wisłoujścia przedstawiają zacumowany tam przez lata kuter rybacki, na którym mieszkał sobie starszy pan i jego duży pies. W Górkach Zachodnich stał zaś stary kuter ratowniczy przerobiony z jednostki rybackiej. Nawet nie zauważyłem, kiedy to wszystko zniknęło.
Slajdy zostały zeskanowane i nieco podkręcone w Photoshopie. Starałem się nie ingerować zbytnio w obraz, który - o dziwo - zachował się całkiem nieźle. Usunąłem zabrudzenia i sznyty, lekko poprawiłem balans bieli.
Zachowały się jednak charakterystyczne dla ORWO pastelowe barwy, ziarno też jest prawie policzalne.


"Bożena". Jesień 1990. Górki Zachodnie. Exakta VX 1000, Pancolar 2,0/50, ORWOCHROM 21.
Był to dawniej kuter ratunkowo-holowniczy typu "R" (cztery jednostki nazwane od R-1 do R-4) zbudowany ok. 1957. Pojemność: 79,92 BRT i ok. 22 NRT. Prędkość: 10 węzłów. Wymiary: 25,2 x 6,4 x 2,5 m. Napęd: silnik spalinowy MWM 6-cylindrowy (310 KM), jedna śruba. Jeden pokład. Załoga: 8 ludzi. Informacja techniczna pochodzi ze strony Andrzeja Patro.

j.w.

wtorek, 17 października 2017

"Buntownicy i Marzyciele" na poznańskich Jeżycach 16.10.2017.

Miałem ogromną przyjemność zawisnąć - aczkolwiek brzmi to nieco perwersyjnie i złowieszczo zarazem - w zacnym gronie na wystawie "Buntownicy i Marzyciele" na Jackowskiego 5-7 w Poznaniu.
Jest to pierwsza od dłuższego czasu pozatrójmiejska wystawa, w której biorę udział. Żałuję jedynie, że nie posłałem więcej zdjęć. Pokazałem jedynie dwie odbitki litowe z cyklu "The Holy Cities", przedstawiające syntetyczne spojrzenie na Pragę czeską.
Zawieszono je w fotoramach bez szyb, co pozwala nawiązać bliższy kontakt z pracami - mam jedynie nadzieję, że wyłącznie wzrokowy. Baryt będzie pracował przy zmieniającej się temperaturze i wilgotności powietrza, co sprawi, że odbitki z dnia na dzień będą podlegały pewnym niewielkim zmianom - ożyją na czas ich eksponowania.
Reprodukcja jednego ze zdjęć znalazła się w katalogu wystawy. Zamierzam teraz wykonać nowe odbitki, interepretując na nowo tonalność i kolorystykę. Fascynujące w procesie litowym jest to, że nigdy nie da się przewidzieć efektu końcowego, a różnice w temperaturze wołania, rozcieńczeniu roztworu wywoływacza, odmienność partii papieru sprawiają, że za każdym razem powstaje zupełnie inny fotogram.

Po wernisażu na kontynuacji spotkania w piwnicach znajdujących się pod salami wystawowymi zachwycaliśmy się sobą wzajemnie, wyrażając zarazem nadzieję, że wystawa stanie się za jakiś czas znana - są pomysły na jej dalszą peregrynację po Polsce - oraz że zostanie uznana za antymainstreamową pokazując, iż w fotografii artystycznej poza centralnym nurtem głównym też coś się dzieje.

Jakby nie było, nowe odbitki litowe już pod prasą się prostują! Najwyższy czas zamówić kolejne paczki papieru.

http://www.wbp.poznan.pl/fotografia/buntownicy-i-marzyciele/











czwartek, 14 września 2017

The Destroyer. Lith prints, expired paper.

Tak, oto kwintesencja niszczyciela, inaczej kontrtorpedowcem niegdyś zwanego. Jeżeli dobrze pamiętam, w tym roku obchodzić będzie 80 lecie wodowania i wejścia do służby.
Były dwa bliźniacze okręty, obydwa do dzisiaj zachowane - jeden przy kei w Gdyni, drugi na dnie norweskiego fiordu. Dlatego niektóre z tych podwójnych ekspozycji wydają się nierzeczywiste - pierwsza ostra, druga jest tylko cieniem rozmytym, duchem jakby, do tego dochodzi ostre policzalne ziarno, dziwna skala tonalna, obrazy nieco odjeżdżają od rzeczywistości. No i jeszcze papier przeterminowany o 40 lat, jednak dla litu nadal dobry.
Zdjęcia miały iść na wystawę, ale muzeum - nazwy pełnej nie wymienię - wypięło się, bo obrazy dziwne, nienormalne prawie, kto to widział takie przedziwne i trudne do pojęcia fotografie robić.