czwartek, 10 grudnia 2020

Dyskretny urok Fotonbromu 111.

Fotonbrom to bardzo stary materiał - w okresie bezmyślnego wyprzedawania czego się da bydgoski Foton zakupili Czesi, robiąc chyba niezły interes, bo za bezcen uzyskali dostęp do bardzo trwałych i wydajnych receptur polskiej chemii do materiałów czarnobiałych. 

Chyba jednak nie użyli receptur służących przygotowywaniu emulsji do oblewów papierów czy filmów, jako że te zniknęły z rynku bezpowrotnie w połowie lat 90-tych ubiegłego wieku. Teraz można liczyć tylko na zasłużonych kolegów, którzy przypadkiem tych materiałów nie zutylizowali.

Papiery Fotonbrom nie dadzą się już wywołać w standardowej chemii, bo zadymienie sprawia, że spogląda się na gotowe odbitki z przykrością albo bez zainteresowania; można jednak je wywołać w kontrastowo pracujących wywoływaczach litowych, z których najlepszym jak do tej pory okazał się składany w zaciszu domowym ORWO 70 (Ansco 70). Kilkukrotne prześwietlenie papieru pod powiększalnikiem, wysoka temperatura wywoływacza oraz jego duże rozcieńczenie sprawiają, że odbitki nabierają kontrastu, światła są kremowobiałe, zaś cienie nabierają subtelnych szarości. Cały obraz składa się z ciemnych kropeczek, co daje przyjemne odczucie mocnego zgrafizowania fotogramu.

Zdjęcia wykonane na fotograficznej makulaturze znalazły nawet uznanie jurorów kilku konkursów fotograficznych, tak więc uważam, że należy zwrócić honor nieistniejącej już firmie i jej produktom. Sic transit gloria mundi.





sobota, 28 listopada 2020

Leszno i "Konfrontacje 2020" tamże.

Jakiś czas temu postanowiłem częściej brać udział w różnych konkursach fotograficznych. I od ponad roku idzie to całkiem sympatycznie. Zastanawiam się tylko nad tym, czy moje zdjęcia są na tyle dobre, że zasługują na wyróżnienia, czy też po prostu są na tyle dziwne, że czcigodni jurorzy nie bardzo wiedzą, co o nich myśleć, i na wszelki wypadek przyjmą chociaż na wystawę pokonkursową.  

Rok 2020 powoli zbliża się do końca, dla większości jest on dość ciężki i przygnębiający - trudno jest gdzieś pojechać i zrobić dobre zdjęcia, pozostają możliwości tutaj, w miejscu postoju.

No i tak dzisiaj wskoczył mi mail, w którym poinformowano mnie, że zająłem 1 miejsce na XXXIX "Konfrontacjach 2020" w Lesznie. Wyróżnione fotogramy były faktycznie - miejscowe i lokalne, zrobione bardzo budżetowym sposobem. Dla oszczędności prawie każdą klatkę naświetlałem dwukrotnie (aczkolwiek zdarza mi się robić to i trzy - lub nawet czterokrotnie), filmy były mocno przeterminowane (ORWO NP55 oraz ORWO NP7 z lat osiemdziesiątych), a wywoływacz składałem sam (notabene też wg receptury ORWO 70/Ansco 70 - można znaleźć u Ilińskiego, wydanie z 1976). Jedna z odbitek też była naświetlana na zabytkowym Fotonbromie, i moczona w rzeczonym roztworze.

Szczęście uśmiechnęło się też do mnie zapewne dlatego, że miałem fajną modelkę - Wiktorię, która obecnie studiuje fotografię w Londynie. Nie dość, że urocza, to jeszcze do tego mądra; życzę jej spełnienia fotograficznych marzeń, których nie zdradzę, bo one do niej należą. Mam nadzieję, że za jakiś czas o niej usłyszymy i będziemy mogli obejrzeć jej opublikowane zdjęcia.

Wernisaż "Konfrontacji 2020" odbył się 27.11.2020 on line, zaś 12.12 w ratuszu w Lesznie odbędzie się podsumowanie konkursu. Może uda nam się tam dojechać,

"Walka fotografa z robotami". Pojedyncza ekspozycja, Nikon F3, Nikkor 2,8/24 z filtrem czerwonym. Odbitka litowa na papierze Fomatone MG 132, wywoływacz ORWO 70 własnej roboty.

"Wiktoria chce się uczyć fotografii I". Nikon FE, Nikkor 1,4/50. Film ORWO NP55 w HC-110 1:63. Odbitka litowa na papierze Fotonbrom twardym, ORWO 70.

"Wiktoria chce się uczyć fotografii II". Odbitka litowa na Fomatone MG 132, moczona w ORWO 70 domowego składu.



środa, 18 listopada 2020

Artdecowskie renowacje, 18.11.2020.

 Ostatnie dni minęły bardzo pracowicie. Skupiałem się głównie na czyszczeniu ze starej i brudnej (90 lat?) politury środkowego słupka, o który opierają się skrzydła drzwi oraz uzupełnianiu jego ubytków, spowodowanych zapewne dawno temu (późny PRL?) działaniem dużego śrubokręta oraz ciężkiego młotka. Posklejałem co się dało (Wikol) oraz uzupełniłem ubytki twardą masą szpachlową w kolorze ciemnego drewna. Po wyrównaniu papierem ściernym 120 różnice w kolorze stały się praktycznie niewidoczne. Zaś dzisiaj zafornirowałem części czołowe fornirem czeczotowym o bardzo podobnym wzorze i kolorze.

Część kilka dni temu brudną i zniszczoną przyjemnie się teraz bierze w ręce. Po wyschnięciu nadejdzie czas na kilkanaście warstw politury na szelaku, co pozwoli wydobyć i pogłębić rysunek słojów drewna. 

W międzyczasie powoli czyszczę właściwą komodę i uzupełniam w niej ubytki/uszkodzenia. Największym problemem będą zapewne stare ciemne i ohydne plamy, ale mam nadzieję, że sobie poradzę przy pomocy ługu lub Cifa.

Zaklejanie ubytków w górnej części komody - krawędź przednia.

Słupek wstawiony na próbę. Już po oczyszczeniu, przed fornirowaniem.

Fornirowanie zaszpachlowanych części przednich.

Fornirowanie z obydwu stron.

Klejenie elementu górnego mocującego słupek do wnętrza komody.

Fornirowanie - zbliżenie.


sobota, 14 listopada 2020

Artdecowskie renowacje, 14.11.2020.

W lipcu po sąsiedzku udało mi się pozyskać przeznaczony na przemiał przedwojenny mebel w stylu art deco - w mojej ocenie to późna republika weimarska albo wczesna III rzesza, jako że polskie meble posiadały znacznie czystszą formę, bez zbytecznych ozdobników typu gzymsiki, dodatkowych uskoków, zaokrągleń wykonywanych dla samej sztuki. Niemniej jednak uznałem, że czas najwyższy wziąć się znów za struganie, szlifowanie, politurowanie itd. Sam mebel został bardzo przyzwoicie wykonany z materiałów bardzo dobrej jakości.

W pierwszej kolejności zdemontowałem drzwiczki z podstawy/cokołu, odciąłem potwornie zniszczoną część drzwiczek prawych, dorobiłem ją z nowych elementów przyciętych u stolarza na wymiar, kupiłem przez internet fornir czeczotowy i przykleiłem go na nowej części. Następnie połączyłem go z 2/3 starych drzwiczek, dałem na dobry początek kilka warstw politury na szelaku, prawie gotowe drzwiczki przyłożyłem na próbę do podstawy i od razu zrobiło się lepiej.

Potem zabrałem się za częściowy demontaż podstawy, nie mogąc się nadziwić inwencji twórczej nieznanych z imienia i nazwiska rodaków. Na szczęście udało mi się usunąć bez większego trudu ebonitowe gniazdko sieciowe, wyłącznik oraz oprawkę do żarówki. Do tego kilkadziesiąt gwoździ, sznurki, pajęczyny, na koniec wyjąłem wspornik, straszliwie zmasakrowany dłutem stolarskim oraz młotkiem. Za jego renowację oraz uzupełnienie ubytków wezmę się w pierwszej kolejności.

W oczekiwaniu na transport. Stan pierwotny latem tego roku.

Odnowione drzwiczki włożone na próbę - pasują.

Pomijając drzwiczki, zostało jeszcze trochę zabawy.

Podstawa witryny w całej okazałości przed rozpoczęciem renowacji.


Słupek środkowy usztywniający konstrukcję - straszliwie zmasakrowany.

Widok z prawej.

Tenże z lewej.

Jak nie kijem go, to młotkiem.

Teraz mam swobodny dostęp do wnętrza.

Wnętrze jest w naprawdę niezłym stanie, biorąc pod uwagę okoliczności.

Dolna część z wycięciem na słupek.





środa, 4 listopada 2020

Poznań w październiku 2020 czyli wartość dodana.

 Ostatnimi czasy - trudne są, przygnębiające, ale walka trwa i nasze będzie kiedyś na wierzchu - bawię się starymi, lekko stęchłymi materiałami nieistniejącego już bydgoskiego Fotonu. Wyjazd do Poznania w związku z wystawą oraz wernisażem "Śladami Mistrzów" był okazją nie tylko do świętowania, ale też do wykonania kilkunastu zdjęć, które nadają się do odbicia oraz pokazania światu. Kilkudziesięcioletnie papiery FOTONBROM całkiem dobrze wywołują się w domowej roboty ORWO 70, a jako że dzięki Sławkowi Fiebigowi oraz Mirkowi Węsiorze mam ich całkiem sporo, to z optymizmem patrzę w przyszłość - przynajmniej tę najbliższą.

Gdybym wywołał te papiery w zwykłym wywoływaczu do papierów czarno-białych, to otrzymałbym szarawe w światłach płachty bez kontrastu. Wywoływacz litowy do błon graficznych, mocno rozcieńczony, pozwala na uzyskanie praktycznie białych świateł, zaś cienie reguluję czasem obróbki w ciepłej zupie ( ok. 34-35 st. C).

Dodatkowo na ciemniejszych partiach i w półtonach zaczyna występować miła dla oka grafizacja - obraz składa się z malusieńkich ciemnych kropek. Wartością dodaną - przynajmniej dla mnie - jest zażółcenie papieru oraz przypadkowe skazy emulsji będące efektem wieloletniego przechowywania w różnych miejscach, najczęściej w temperaturze pomieszczenia.

Podwójna ekspozycja pozwala na oderwanie się od rzeczywistości, jej indywidualną interepretację, nałożone na siebie obrazy co rusz pozwalają na odnajdywanie częściowo ukrytych elementów, co za każdym razem zmienia wydźwięk uchwyconych ze statywu scen.

Po trzech latach wróciłem do Poznania, tym razem widząc go przez kwadratowy wizjer starej Mamiyi.





sobota, 24 października 2020

"Śladami Mistrzów" w Poznaniu 15-31.10.2020.

 No i pojechaliśmy sobie do Poznania. Tradycyjnie już byłem pod dużym i wielce pozytywnym wrażeniem sprawnej i bardzo inspirującej organizacji wielu imprez, które do końca października będą odbywały się w całej Wielkopolsce. Z różnych przyczyn - głównie czasowych, ale też i fizycznych - wzięliśmy udział w wernisażu wystawy głównej w Galerii u Jezuitów na Dominikańskiej 8 we czwartek oraz w wernisażu wystawy poznańskiego oddziału ZPAF na Jeżycach. Poza tym miałem okazję - dzięki uprzejmości Bogusława Biegowskiego - powiedzieć kilka słów na oprowadzaniu kuratorskim po śladach Mistrzów w najbliższą po wernisażu czwartkowym sobotę.

Poznaliśmy też kilku fajnych i kreatywnych ludzi. Jednak to, co mnie najbardziej uderzyło - a w Trójmieście to rzecz raczej niespotykana - to fakt, że nikt nie wchodził mi w kadr w czasie, gdy przymierzałem się ze statywem do kolejnego motywu. Nieważne - starsi państwo, zakonnica w habicie, dzieci czy młodzi ludzie, zwykli przechodnie na ulicy - wszyscy przechodzili mi za plecami. Last but no least - jestem pod dużym wrażeniem tego, że środowisko wielkopolskie po raz kolejny pozwoliło mi pokazać się u siebie. Różnica też jest taka, że w Poznaniu miasto pomaga, zaś w Gdańsku tylko nie przeszkadza.

Wreszcie szok poznawczy - w trakcie ustawiania sprzętu na poznańskim rynku podeszła do mnie para młodych ludzi, którzy bardzo grzecznie zapytali, którym modelem Mamiyi TLR robię zdjęcia - spora różnica między nimi, a masą zdejmującą rzeczywistość szerokokątnymi komórkami. 

Do robienia zdjęć użyłem Mamiyi C330 (prezent od Hansa D.) z założonym japońskim klonem legendarnego Heliara (Voigtlaender 1903, jeżeli się nie mylę), który jest fenomenalnie ostry i ma piękne rozmycie tła. Błona to Foma 400 wołana w HC-110, co stało się moim ulubionym zestawem. Jednakże Boguś Biegowski namawia mnie na wywoływacz pyrogalusowy, który wyciągać ma wszystko, co emulsja zarejestruje po uderzeniu światłem wpadającym przez obiektyw. Zobaczymy, może sobie złożę. Na razie rozpocząłem cykl litowy na starych vintage'owych papierach z bydgoskiego Fotonu (od Sławka Fiebiga oraz Mirka Węsiory), o czym zapewne napiszę w kolejnym poście.

Wernisaż w Galerii u Jezuitów 15 października 2020. Słupek z moich 14 odbitek litowych z cyklu "Widoki Motławy".

Tak to wyglądało w poznańskim Małym ZOO, i nie tylko tam. Fot. Asia Fleks.


Poznański zamek z postaciami matematycznej poznańskiej trójki w centrum - to ci od złamania szyfru Enigmy - wieczna im za to chwała!



Znak czasu - nie żebym popierał takie zestawienie idei, ale samo złożenie tego z logiem banku wydało mi się dość znamienne.
 


wtorek, 29 września 2020

Odjazd od codzienności przaśnej i ciężkiej.

Przygięta nieco pozycja za statywem, oko patrzy przez kominek i matówkę na rzeczywistość odwróconą lustrem o 180 stopni. Dwie ekspozycje, próba antycypacji, co z tego będzie??? Potem kuweta napełniona roztworem wywoływacza, moczenie tradycyjnego papieru z emulsją oblaną na grubym kartonie, powolne czekanie na pojawienie się pierwszych zarysów obrazu. Najpierw wyłaniają się ramki negatywowe, bo zostały najmocniej naświetlone, zaczernienie jest na początku nierówne, ale proces wywoływania w cieniach przyspiesza w miarę wywoływania; w światłach zaczynają pojawiać się jakieś niuanse, szarości, zarysy sylwetek, nieruchomych ramion wiatraka. Szybkie przełożenia do roztworu wody z octem stołowym, potem stary utrwalacz - co najmniej 15 sekund, potem świeższy utrwalacz do 10 minut. Wreszcie płukanie, suszenie pod prasą po przeschnięciu odbitki powieszonej na klamerkach. Moża zreprodukować i ewentualnie pokazać światku (albo i nie).

Kamera to Mamiya C330 z obiektywem Sekor 4,5/105 i żółtym filtrem. Film to Foma 400 wołana w HC-110 1:63 przez ok. 13,5 minuty. Wywoływacz litowy ORWO 70 wg receptury zamieszczonej w podręczniku Ilińskiego z 1976 r. Papier fo też Foma, tylko że MG z oznaczeniem 132 - czyli grubsza satyna. Do zdjęć pozował cierpliwie skansen we Wdzydzach.




czwartek, 17 września 2020

Odbitki litowe i nie tylko o nie tutaj chodzi. "Śladami Mistrzów" w Poznaniu od 15 października.

Zawsze - mimo idiotycznych przesądów od zawsze wpajanych mi przez babcię i rodzicielkę - uważałem, że nie należy być przesadnie skromnym, tylko w miarę asertywnym, zwłaszcza jeżeli chodzi o własne dokonania na polu sztuki, np. fotograficznej. Nie tak dawno temu zdobyłem wyróżnienie w Gorzowie Wielkopolskim na tamtejszych "Konfrontacjach", co ucieszyło mnie również dlatego, że pieniądze z nagrody mogłem z czystym sumieniem przeznaczyć na zakup mojego ulubionego papieru fotograficznego Fomatone MG 132, który całkiem ładnie woła się w licie.

Starczyło też na opłacenie kolejnych konkursów. Jako że dodatkowo w połowie października wybieramy się na poznańską wystawę "Śladami Mistrzów", to tym bardziej się cieszę. Swoją drogą, wystawa ta przysporzyła mi nieco zszarganych nerwów i pewną ilość kolejnych siwych włosów, jako że paczka zawierająca 14 wysoce artystycznych, niepowtarzalnych i jedynych w swoim rodzaju przecudnej urody barytowych fotogramów, na dodatek własnoręcznie przeze w passe-partout oprawionych, zaginęła na terminalu przeładunkowym w Komornikach pod Poznaniem. Po pewnej ilości telefonów i reklamacjach paczka się odnalazła, i nawet trafiła do miejsca przeznaczenia. Priorytet wędrował/leżakował sobie przez dwa tygodnie, a ja zastanawiałem się, jak najszybciej zreprodukować utracone dzieła. Na szczęście ten etap już jest za mną.

A teraz dusza ma raduje się na myśl, że pojedziemy z Asią do Poznania i spotkamy się z fajnymi ludźmi. Naprawdę jestem pod wrażeniem ogromu inicjatyw mających miejsce w Wielkopolsce. 

Poniżej plakat wystawowy i moje zdjęcia, które może znajdą się w katalogu. Na samym dole czcigodne Jury z Gorzowa Wlkp. ze zdjęciami memi u stóp swych. Fajne mają tam wnętrze.









czwartek, 20 sierpnia 2020

Leniwe i gorące zwiedzanie w podniosłym dniu 15 sierpnia.

    Dawno nie zwiedzałem skansenu we Wdzydzach. Trochę tam goło, niektóre elementy budzą wątpliwości, jak np. stalowy kiosk "Ruchu" jako cenny eksponat - trochę to perwersyjne stawiać go razem z drewnianymi zabytkami. Dzień wizyty, czyli akuratnie 15 sierpnia to zmarnowana 100 rocznica cudu na Wisłą, bo ja jednak wierzę w to, że mocno pragnącym cuda niekiedy potrafią się przydarzyć. Ale rocznicę zmarnowano przaśnymi imprezami; a szumnych zapowiedzi było wielkie mnóstwo!

    Wiele podobnych budynków zostało podpalonych w ogniu walk przez zdziczałych bolszewików; ot, takie dziwne mi się właśnie nasunęły skojarzenia. I nikt ich nawet nie zdążył pofotografować. Ale wiatraki, wiejskie chaty i ich ogródki zostały w dużej części ocalone przed przemocą.

    Gorąco było jak w piekarniku - 32 stopnie i mało cienia. Na szyi miałem Mamiya'ę 330 z założonym obiektywem 4,5/105 i z nakręconym nań żółtym filtrem. Ramię obciążał mi dosyć ciężki, ale za to stabilny statyw Manfrotto, na drugim była torba fotograficzna - na szczęście dosyć pustawa. W kamerze tkwiła sobie błona Foma 400, którą przekręciłem do samiuśkiego końca. Wyjątkowo popełniłem też kilka pojedynczych ekspozycji, chcąc ocenić jakość rysunku japońskiej kopii zacnego Heliara (opracowany, jeżeli dobrze pamiętam, przez Voigtlandera w 1903 roku). Trzeba przyznać, co niechętnie czynię, że Niemcy jednak potrafili konstruować wspaniałe obiektywy.

    Błonę wywołałem w kodakowskim HC-110 rozrobionym jak zwykle w proporcji 1:63. Moim zdaniem, ciągnie detale znacznie lepiej niż użyty wcześniej eksperymentalnie D-23 własnego składu.




wtorek, 28 lipca 2020

Była sobie stocznia. Uroki łażenia ze statywem.

Stocznia Cesarska, Gdańska, Lenina, i znowu Gdańska komuś mocno przeszkadzała. Ocalała zabytkowa hala, która może kiedyś doświadczy remontu generalnego i przywrócenia blasku XIX wiecznej architektury przemysłowej, nie gardzącej skromnymi elementami dekoracyjnymi i dbającej o dobre proporcje budynków.
    Niekiedy łażenie ze statywem oraz z dość mało poręczną kamerą TLR sprawia, że zaczynam rozglądać się, chcąc złapać chwile oddechu albo doświadczyć cienia. Wtedy nagle ten cień pojawia się znienacka nie po to, by chronić, tylko zainspirować do czynności fotograficznych.
    Bardzo podobają mi się zdjęcia przez obiektyw do Mamiyi 330 - Sekor 4,5/65 z założonym żółtym filtrem. Jest zarówno ostry jak i plastyczny, co cenię na równi z dobrą rozdzielczością, jak nie wyżej nawet. Odpowiada mi też błona Rollei Superpan 200 na podłożu poliestrowym, idealnie przezroczysta i równa. Jest też uczulona na podczerwień. Tutaj wołana w HC-110 rozrobionym z wodą w proporcji 1:63.