czwartek, 20 sierpnia 2020

Leniwe i gorące zwiedzanie w podniosłym dniu 15 sierpnia.

    Dawno nie zwiedzałem skansenu we Wdzydzach. Trochę tam goło, niektóre elementy budzą wątpliwości, jak np. stalowy kiosk "Ruchu" jako cenny eksponat - trochę to perwersyjne stawiać go razem z drewnianymi zabytkami. Dzień wizyty, czyli akuratnie 15 sierpnia to zmarnowana 100 rocznica cudu na Wisłą, bo ja jednak wierzę w to, że mocno pragnącym cuda niekiedy potrafią się przydarzyć. Ale rocznicę zmarnowano przaśnymi imprezami; a szumnych zapowiedzi było wielkie mnóstwo!

    Wiele podobnych budynków zostało podpalonych w ogniu walk przez zdziczałych bolszewików; ot, takie dziwne mi się właśnie nasunęły skojarzenia. I nikt ich nawet nie zdążył pofotografować. Ale wiatraki, wiejskie chaty i ich ogródki zostały w dużej części ocalone przed przemocą.

    Gorąco było jak w piekarniku - 32 stopnie i mało cienia. Na szyi miałem Mamiya'ę 330 z założonym obiektywem 4,5/105 i z nakręconym nań żółtym filtrem. Ramię obciążał mi dosyć ciężki, ale za to stabilny statyw Manfrotto, na drugim była torba fotograficzna - na szczęście dosyć pustawa. W kamerze tkwiła sobie błona Foma 400, którą przekręciłem do samiuśkiego końca. Wyjątkowo popełniłem też kilka pojedynczych ekspozycji, chcąc ocenić jakość rysunku japońskiej kopii zacnego Heliara (opracowany, jeżeli dobrze pamiętam, przez Voigtlandera w 1903 roku). Trzeba przyznać, co niechętnie czynię, że Niemcy jednak potrafili konstruować wspaniałe obiektywy.

    Błonę wywołałem w kodakowskim HC-110 rozrobionym jak zwykle w proporcji 1:63. Moim zdaniem, ciągnie detale znacznie lepiej niż użyty wcześniej eksperymentalnie D-23 własnego składu.