piątek, 29 listopada 2019

Odskocznia od rzeczywistości.

Tydzień temu kupiłem na ebay kultowy wzmacniacz Musical Fidelity B1, stanowiący najlepsze rozwiązanie łączące zarówno względnie niski koszt jak i audiofilską jakość. Spodziewałem się, iż będzie dobrze, gdy wzmak przyjdzie przed Świętami. A tu wczoraj puk puk, po czym pan kurier wręczył mi oburącz (ciężko dość) starannie zapakowany karton, w którym znajdował się sprzęt.
         Oczywiście na początku nie mogło być za łatwo - wtyczka sieciowa była brytolska, należało więc ją wymienić. Najpierw udałem się do sklepu osiedlowego, gdzie mało nie zniosłem przysłowiowego jaja czekając na to, aż ktoś zechce mnie obsłużyć. Wtyczka z 5 zeta okazała się być tak paskudnej jakości, że po wyrażeniu kilku dobrych życzeń pod adresem ślamazarnej obsługi i tego, co mi wcisnęła, poszedłem do leżącego znacznie dalej źródła zaopatrzenia w części elektryczne. Kolejna wtyczka sieciowa, produkcji krajowej, była dwa razy droższa, ale za znacznie solidniej wykonana. Zamontowałem ją, po czym okazało się, że kable głośnikowe z trudem wchodzą w otwory montażowe we wzmacniaczu. Jako sobie z tym poradziłem, bo dobre słowo zawsze pomoże.
         Potem było już tylko lepiej. Dawno temu zaczynałem od Radmora, potem był jakiś budżetowy Hitachi, wreszcie NAD 314, który po wymianie potencjometru głośności i jego wygrzaniu brzmiał już naprawdę nieźle. Jednak po podłączeniu gramofonu do B1 i zapuszczeniu płyty jakość i detaliczność dźwięków po prostu wcisnęła mnie w fotel odsłuchowy (XIX wiek, dąb, politura na szelaku i pepitka na siedzeniu - wszystko tak, jak należy).
         Nigdy przedtem nie słyszałem tylu rozmaitych i mocno zróżnicowanych dźwięków poszczególnych instrumentów na raz. Bardzo dobre płyty, kupowane u szrociarzy na rynku za 5 złotych sztuka, dostały nowego wykopu i brzmią o całe niebo lepiej. Po zamknięciu oczu po chwili można nawet wyobrazić sobie miejsce, w którym grały poszczególne instrumenty. Tu i tam pojawiła się jakaś harfa, której wcześniej nie było, różnice w wykonaniu Bolera dyrygowanego przez Bernsteina czy Karajana są oczywiste, wcześniej były lekko zauważalne.
         Do tej pory nie mogę dojść do siebie, a przecież nie mam tak wyczulonego audiofilskiego ucha, by usłyszeć różnicę w brzmieniu przed i po położeniu kartki papieru na jednej z kolumn. Aach, zapomniałem, teraz przecież pora na jedynie słuszne kolumny. Czy ktoś ma na zbyciu KEFy 104 w stanie grającym? Z renowacją czterdziestoletniej obudowy sam sobie poradzę.
Nowy nabytek na samej górze po prawej. NAD służy jako podstawka pogłębiająca dźwięk.

Gramiak Pioneer z 1976, wkładka Ortofona.

Dominancja.

Od rana leciał Ravel - ku utrapieniu sąsiadów słuchających disco polo. Kolejność jeżeli chodzi o doznania: Bernstein, Rowicki, Maazel, Karajan (on tylko w parademarszach jest naprawdę dobry).


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz