Tytuł dość infantylny, niemniej jednak coś w tym było. Alicja pozowała chętnie i cierpliwie, przybierając pozycje i układy ramion zgodnie z moimi sugestiami, dodatkowo proponując własne ułożenia oraz kreację. Poza tym jest utalentowaną malarką, przed którą otwiera się powoli piękna ścieżka, która oby zamieniła się w szeroką drogę ze stacjami kolejnych sukcesów, wernisaży, wystaw, i rzecz to jasna - sprzedaży jej obrazów.
Poniższe skany ze średnioformatowych negatywów to oczywiście tylko próbki, wkrótce zamierzam odpalić ciemnię i wykonać nieco odbitek litowych na starych papierach Forte. Będzie odjazd, mam nadzieję. Moim zdaniem tylko fotografia na papierze ma wartość artystyczną i emocjonalną, zaś element nieprzewidywalności związany z obróbką negatywu i późniejsze powolne wyłanianie się naświetlonego obrazu w kuwecie to elementy niemal mistyczne.
Prócz dwóch błon Rollei Superpan 200 oraz Rollei Retro 400 wywołanych w D76H (receptura znaleziona w sieci) użyłem jednego filmu sprzed czterdziestu lat ORWO NP7, wywołanego dla pewności w D23, który wybacza większość błędów. Tym razem było to mocno pożądane, jako że padły mi baterie w Nikonie, i w rezerwie pozostał jeden czas mechaniczny 1/60. Błędy w ekspozycji wyrównało moczenie w dwuskładnikowym wywoływaczu wg receptury opracowanej w 1944 r. przy współpracy z Anselem Adamsem. Mistrz wielkiego formatu i monumentalnych krajobrazów bardzo lubił tę chemię, co doskonale rozumiem.
Aparat to Mamiya C330f z obiektywem Sekor 2,8/80 mm. Źródłem światła był pojedynczy chiński halogen za kilkadziesiąt złotych. Podoba mi się szare nieco pogniecione tło, zaś łańcuszki do jego opuszczania widoczne na jednym z kadrów to dodatkowy element, który mam nadzieję podbić w trakcie obróbki w licie.
Ach, te łańcuchy po prawej, emanuje czysta groza! |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz